8 kwietnia 2012

Życie to nie bajka...

Dawno o tym wiem, ale ta prawda czasem daje o sobie znać bardziej intensywnie. Nic tak nie boli jak cierpienie własnych dzieci i bezsilność, gdy nic nie można więcej zrobić.
Mateuszek od kilku dni jest bardzo nerwowy, źle się zachowuje w klasie, nie słucha Pani, przeszkadza w lekcjach , a na rehabilitacji nie chce ćwiczyć. Dużo napięcia się w nim zebrało, kilka dni temu wychodzili z klasą na boisko szkolne, wszyscy chłopcy pobiegli pograć w  piłkę nożną. Mati został, nie może się tak bawić...Przyszłam akurat w tym momencie, pocieszałam go. Łatwo powiedzieć szukajmy rozwiązań rozgoryczonemu dziecku. To był zawsze dla niego powód cierpień i już nie raz dlatego płakał. Wzięliśmy drugą piłkę, trzymałam go żeby próbował kopnąć, raz mu się udało, wtedy był szczęśliwy! A ja go przekonywałam, że jak będzie chciał i ćwiczył to mu się kiedyś uda więcej. I że ma też inne rzeczy, które mu wychodzą : pięknie dobiera kolory, ma wspaniałą wyobraźnię, lubi muzykę i doświadczenia fizyczne i chemiczne itp. Ale to nie w pełni go przekonało, nie rozładowało go. Tak płakał, że on nigdy nie będzie taki sprawny jak inni chłopcy i że nie zagra z nimi nigdy w piłkę, a tak by chciał. Starałam się trzymać fason i przekonywać go , że trzeba być dobrej myśli i nadal robić wszystko co można , ale serce mi się rwało... Kilka dni popłakiwał przypominając sobie wszystko na nowo.
Chyba znowu trzeba wybrać się do psychologa.
Boże , daj mi mądrość abym potrafiła lepiej pomóc swojemu dziecku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz