Dawno o tym wiem, ale ta prawda czasem daje o sobie znać bardziej
intensywnie. Nic tak nie boli jak cierpienie własnych dzieci i
bezsilność, gdy nic nie można więcej zrobić.
Mateuszek od kilku dni
jest bardzo nerwowy, źle się zachowuje w klasie, nie słucha Pani,
przeszkadza w lekcjach , a na rehabilitacji nie chce ćwiczyć. Dużo
napięcia się w nim zebrało, kilka dni temu wychodzili z klasą na boisko
szkolne, wszyscy chłopcy pobiegli pograć w piłkę nożną. Mati został,
nie może się tak bawić...Przyszłam akurat w tym momencie, pocieszałam
go. Łatwo powiedzieć szukajmy rozwiązań rozgoryczonemu dziecku. To był
zawsze dla niego powód cierpień i już nie raz dlatego płakał. Wzięliśmy
drugą piłkę, trzymałam go żeby próbował kopnąć, raz mu się udało, wtedy
był szczęśliwy! A ja go przekonywałam, że jak będzie chciał i ćwiczył to
mu się kiedyś uda więcej. I że ma też inne rzeczy, które mu wychodzą :
pięknie dobiera kolory, ma wspaniałą wyobraźnię, lubi muzykę i
doświadczenia fizyczne i chemiczne itp. Ale to nie w pełni go
przekonało, nie rozładowało go. Tak płakał, że on nigdy nie będzie taki
sprawny jak inni chłopcy i że nie zagra z nimi nigdy w piłkę, a tak by
chciał. Starałam się trzymać fason i przekonywać go , że trzeba być
dobrej myśli i nadal robić wszystko co można , ale serce mi się rwało...
Kilka dni popłakiwał przypominając sobie wszystko na nowo.
Chyba znowu trzeba wybrać się do psychologa.
Boże , daj mi mądrość abym potrafiła lepiej pomóc swojemu dziecku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz